Nie taki diabeł straszny...

Ostatnim czasem miałem okazję przekonać się, że niektóre rzeczy i sprawy są zupełnie inne niż widziałem je przedtem. W sumie nie wiem dlaczego tak się stało. Może moje gusta uległy zmianie? Może poziom mojej świadomości wzrósł i pomógł uporać mi się z niektórymi rzeczami? A może najzwyczajniej w świecie w końcu czegoś doświadczyłem i po owych doświadczeniach (na własnej, nie czyjejś skórze) po raz kolejny przekonałem się, że nie należy oceniać książki po okładce? (hoho! ale ja dzisiaj przysłowiami rzucam!) Tak czy inaczej zamierzam dzisiaj rozprawiać o tym jak krocząc przed ścieżkę życia (wędrówką życie jest człowieka i takie tam) poznałem się na niektórych rzeczach i przyznam szczerze, że całkiem, całkiem je polubiłem. Ale dość pierdolenia w wstępie, przejdźmy do sedna sprawy!


Matura 

Pamiętacie jak wszyscy trzęśliśmy dupami na samo słowo matura? A chuj z maturą. To miał być taki żarcik i przypowieść o tym jak niedotyczące nas już sprawy, które dotyczyć nas już nigdy nie będą stają się błahe i śmieszne w odczuciu. Że są gorsze rzeczy niż jeden świstek, który rzekomo nas definiuje i decyduje o naszej przyszłości. Wiecie co? Matura kuźwa zawsze będzie straszna. Nie dla nas? To dla młodszych i ni ma da! (ach ta gwara poznańska) I kurwa nikt, ale to nikt nie wmówi maturzystom, że jeszcze będą płakać z śmiechu na wspomnienie tego jak lamentowali, że trudno się dostać na studia. Może trudno! Na pierdoloną medycynę, ale reszta? Cóż... Podstępna ta matura. 
To nie szatan... To po prostu kobieta


Open'er Festival

Zawsze żyłem w przekonaniu, że ten festiwal za cholerę nie jest dla mnie. Pamiętam jeszcze czasy gimnazjum, kiedy line-up był o wiele mniej ciekawszy od programu jaki oferował już nieistniejący Coke Live Music Festival. Drogie bilety, nie ma jak dojechać, gdzie spać, bo przecież w namiocie okradną (ale na Woodstock to się kurwa jeździło i w otwartym namiocie po pijaku spało nie wiadomo z kim), nie znajdzie się sposobu, żeby przekonać rodziców, a co najważniejsze: nie było ani z kim pojechać, bo przecież każdy myślał zupełnie tak samo jak ja, albo udawał, że tak myśli. Koniec końców stało się. Zostałem namówiony, przez koleżankę z pracy i w zasadzie to był taki spontan. Ktoś wstawił ogłoszenie, że sprzeda bilety na jeden dzień, a ja najnormalniej w świecie je kupiłem. Ot tak. 


Powiem tak... Mało co tak mnie miło zaskakuje. Zwłaszcza, że byłem wrogo nastawiony do tego wydarzenia od prawie dekady. A kiedy się już do czegoś źle nastawię to naprawdę ciężko mnie przekonać, że jest inaczej! Ale na szczęście to działa i w drugą stronę, choć z mniejszą skutecznością niestety. Bardzo podjarałem się występem O.S.T.R. i wraz z wzrostem tej zajawki proporcjonalnie wzrastał próg wymagań co do tego koncertu. Upadek z szczytu oczekiwań był dość (baaaardzo!) bolesny. W sumie do teraz nie mogę uwierzyć, że się trochę przejechałem na tym wszystkim. To znaczy nie zrozumcie mnie źle. Wielbię Ostrego i na samym koncercie gibałem się jak pojebany, ale mimo wszystko gdzieś tam w środku czekałem na to wielkie wow, którego doznałem kilka lat temu, kiedy kupiłem po raz pierwszy bilety na jego koncert. Za to Taco mnie nie zawiódł, choć uważam, że najlepsza płyta wyszła dopiero po samym Open'erze. Tak, tak... Wszystkie piosenki na jedno kopyto, ale mnie Szprycer podoba się najbardziej! I tyle! Nie będę rozprawiał o tym, że kilka lat temu nie pałałem wielką zajawką do Taco, i o tym, że dopiero Deszcz na betonie zachęcił mnie, aby zapoznać się z wszystkimi jego piosenkami - tak dokładniej. 



Zwieńczeniem całego wieczoru był zespół The xx. I tutaj brakuje mi chyba słów. Tak, mnie! Bo szczerze The xx był już od dawna na liście zespołów, które chciałem zobaczyć na żywo i cieszę się, że udało mi się stać prawie u ich stóp, pod sceną festiwalu, którego do niedawna mieszałem z błotem. Teraz ma to już w ogóle szczególne znaczenie, zwłaszcza po śmierci Chestera Benningtona - w zasadzie mojego idola z czasów gimnazjum i liceum, którego już nigdy nie będę mieć okazji usłyszeć na żywo. 


Zachęcam do odwiedzenia konta i przeczytania opisu.

Na koniec było ramen i było git!
A teraz śpieszę z wytłumaczeniem zdjęcia (co autor miał na myśli), które wrzuciłem na Instagram z Open'era, ponieważ (co dziwne) dostałem dwie wiadomości (nie powinienem dostać żadnej, hellouł?) z zapytaniem brzmiącym mniej więcej: "co to kurwa ma być?". Z drugiej strony powinienem się jednak cieszyć, że te wiadomości dotarły do mnie, bo zdjęcie wrzucone było z czystą złośliwością i miało na celu może nie tyle co prowokację, a zaspokojenie ciekawości wścibskich osobników z pracy, którzy rozpuszczają nieprzyjemne plotki. Stąd też trzymające się łapki, publiczne konto na Instagramie (choć z drugiej strony widget na blogu pokazuje posty z IG w stopce tylko w przypadku jeśli konto jest publiczne, a jakoś chciałem mieć ten gadżecik na blogasku i już nieco wcześniej udostępniłem instagramowe konto) i romantico nastrój. Zadowoleni? To się kurwa odczepcie. Plotka jest przeciwieństwem mojego tytułowego diabła. 
Może i błaha, wątła na malowanym obrazku, ale jakże cholernie bolesna

Szefostwo 

Nigdy nawet nie śniło mi się, że zajmę tak wysokie stanowisko. Wiecie propsy, władza i biureczko. Taa, jasne. Szczerze, ale to szczerze nienawidziłem swojej posady i byłem już wściekły kiedy rok temu przeniesiono mnie z sklepu stacjonarnego, fizycznego, nieinternetowego na halę produkcyjną zajmującą się dystrybucją i wysyłką zamówień do osób prywatnych. Miałem być liderem, brygadzistą (jak kto woli - jak zwał tak zwał, co nie?), a wkopano mnie na stanowisko (tylko dlatego, że znam języki, po chuj studiować jakąś logistykę nie?), gdzie musiałem zajmować się zarządzaniem dostawami, ustalaniem zbytu, przewidywaniem zamówień, przeliczaniem strat i handlem ludźmi. Dosłownie. Bo jak inaczej nazwać planowanie i zarządzanie zasobami ludzkimi? Ładnie ujęte, ale tak naprawdę musiałem (to znaczy dalej muszę) przerzucać pracowników z działu na dział, aby uzupełnić luki. Wstrzymywałem produkcję, a potem puszczałem ją masowo coby nadrobić straty skazując tym samym ludzi na ostry zapierdol. I jak człowiek ma się czuć z tym dobrze, jeżeli jedyne co obchodzi górę to cyferki? Jednak nie to było najgorsze. Najgorsze przyszło potem. I wcale nie było to przeprowadzanie rozmów o pracę z potencjalnymi pracownikami, ani zwalnianie tych starych praktycznie za nic (a i takie przypadki były!). Najgorsze było czekanie i bezczynne gapienie się na coś, na co nie miało się wpływu. Ba! Człowiek nawet nie był w stanie się poruszyć, a zasady BHP, które miały pomóc właśnie w takiej chwili okazały się gówno warte. Bo co? Bo przepisy i cyferki. Było, minęło. Przyszedł jednak czas na imprezę firmową, na której musiałem się pojawić z oczywistych przyczyn, choć nie miałem na to ochoty. Pojechałem jednak z myślą, że pouśmiecham się przy przemówieniu na otwarcie innego człowieka zajmującego stanowisko podobne do mojego, posiedzę godzinę i wrócę. Zostałem prawie do końca. I sam już nie wiem czy to było spoufalanie się, podlizywanie czy po prostu szczery gest. Ale dzięki niemu zacząłem wierzyć w tą firmę. Naprawdę. Bo kurde fajnie jest usłyszeć: "Eee, panie, ty to jednak normalny jesteś" od randomowego pracownika. I tak naprawdę dopiero wtedy do mnie dotarło, że skoro ja mam prawo źle to wszystko widzieć, to inni równie dobrze mogą kląć i pluć na mnie po kątach. A jednak... tego nie robią. 


Krewetki 

Nosz kuźwa mać! Tak się długo zapierałem, że krewetek nie ruszę i... ruszyłem. Nie wiem skąd brała się ta moja niechęć, zwłaszcza że sushi wpierdalałem swego czasu jak pojebany. I nastał taki wieczór, że stwierdziłem, że nic nie jem, że pierdolę, że nie chce mi się wstać z łóżka. A odgłos burczenia z mojego brzucha rozchodził się po mieszkaniu echem niczym nadchodząca burza. No takich pomruków żołądka to w życiu nie słyszałem! I wtedy stało się. Zbawienie. Dzwonek do drzwi i ratunek w postaci kumpla, który w zasadzie od trzech lat oddawał mi pendrive'a. (i wreszcie kurwa go oddał!) I rzecz jasna miał wpaść na trzy minuty, a został na trzy godziny. I na swoje nieszęście pozwoliłem mu zamówić to żarcie. Myślałem, że go lepiej znam i że wybierze pizze! Nie! Chińszczyznę i to jeszcze najgorszą opcję! Krewetki! Ale zjadłem. Byłem tak głodny, że zjadłbym nawet jeśli zamiast krewetek przywieźliby mi psa. I były całkiem smaczne. Na tyle, że na drugi dzień sam kupiłem w markecie i zrobiłem sobie na obiad. Bo wiecie. Ja całe życie wyobrażałem sobie krewetki mniej więcej tak (też powiedziano mi, że smakują jak kurczak): 



Krótkie włosy

I stało się. Co mogę dodać? Pewnie zdjęcie. Hehe, jasne. Dodam se cytat.
Wiem jednak jedno. Te pięć kilo co myślałem, że przytyłem. To je właśnie kurwa straciłem. 
Najłatwiej oczywiście zwalić wszystko na diabła i powiedzieć, że to on osobiście jest odpowiedzialny, że zło wstrzykiwane jest naszemu gatunkowi przez jakieś osobowe Belzebuby. Mnie się zdaje, że ono jednak siedzi w nas i że całkowicie go usunąć nigdy nie zdołamy. 
Wiecie, bo ja byłem człowiekiem, który nie chciał ściąć włosów nawet wtedy, kiedy napatoczyła się zżuta guma i zaatakowała moje włosie. Ani gdy Gabrycha wylała jakiś super klejący się sok na moją twarz podczas smacznej drzemki na kanapie odbywanej przez moją skromną osobę. Kanapa biała... ale to włosy ucierpiały najbardziej no nie? Nadszedł jednak czas i na cięcia. Na zimę. Inteligentnie. Wszystkie zwierzęta zapuszczają futro na mroźne dni, zmieniają jego barwę na jasną, ale nie Bartek. Prawda jest taka, że znajoma potrzebowała modela do szkoły. Coby go tak obciachać jakoś. A jak tną za darmola to czemu nie? I skończyło się machanie czupryną. A miało być. Tylko jak znajoma ciachnęła pierwszy kosmyk to porządnie i wyszło jak wyszło. Cóż zdążyłem przywyknąć. Jakoś lżej na duszy... Tylko teraz będę musiał dokładniej szorować szyję gąbką!


Ojcostwo

To był chyba największy orzech do zgryzienia w ostatnim czasie. Ale na szczęście tylko z nazwy. Do stanu rzeczy, obowiązków, chaosu jaki zapanował w życiu i faktu, że mój świat obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni przywyknąłem już bardzo dawno temu. To znaczy ja nadal lubię sobie na to wszystko ponarzekać. Zresztą jak na każdą inną sprawę niezwiązaną z tematem. Problem tkwił w tym, że gdzieś tam w środku nadal nie umiałem sam przed sobą przyznać, że jestem ojcem i nazwać samego siebie czyimś tatą. To za bardzo zobowiązujące, a ja nadal nie wiem czy potrafię być tym ojcem (nie tylko z nazwy, choć to z nią mam największy problem) i czy przypadkiem nie jestem tylko dobrym wujkiem albo kolegą z podwórka. Trudno mi określić czy wszystko co robię - robię dobrze i czy należycie wychowuję te podstępne szkraby czy być może tylko umilam im czas nic nie wnosząc do ich życia. Jednak kto to może wiedzieć, prawda? Póki się uśmiechają to chyba wszystko jest okej. Widzisz, głupi... wcale to nie było takie trudne! Dodawaj sobie tak dalej otuchy Bartek to na pewno daleko zajedziesz! A tak całkiem, całkiem serio. Wiecie dlaczego ten punkt w ogóle pojawił się w tym wpisie? Bo ostatnio pokonałem jeden z tych trudnych dialogów! Paręnaście tygodni temu w przedszkolu.
- Pan jest tatą Gabrysi?
- Tak to ja. - odpowiedziałem bez wahania i zawstydzenia! Ot co!
Oczywiście te zawstydzenia nie wynikały z wstydu co do własnej córki, tylko raczej siebie i swojego emocjonalnego niedorozwoju. 



Samotność 

I w sumie tutaj powinienem zamieścić poradnik dla facetów "Jak przetrwać samemu na kwadracie i zaspokoić potrzeby kota", ale miało być o sprawach, które tylko pozornie wydają się być straszne. A spełnianie zachcianek kota nie jest niestraszne. Roman niby dostarcza mi towarzystwa, ale jakby nie było (nie chcąc wyjść na "materialistę") nie przypomni mi chociaż o cholernym piwie, które wrzuciłem tylko na momencik do zamrażalnika coby się szybciutko schłodziło. Taa. Piliście, a raczej lizaliście kiedyś zamarznięte piwo? Polecam. I niby ktoś mnie odwiedza, niby z kimś rozmawiam, niby z kimś się umawiam na kręgle, do kina, na bilard, albo gdziekolwiek, ale nie jestem pewien czy w ogóle chcę to robić. Ostatnio stwierdziłem, że całkiem dobrze mi w moich czterech kątach i chyba nie ma niczego złego w tym, że człowiek pragnie tej samotności. Z drugiej strony czego innego pragnąć skoro nawet nie śni się o innych możliwościach? 

Ale bycie samym z wyboru jest chyba dobre, prawda?

To, co czuję, jest dla ciebie nieużyteczne, wiem. Ale kiedyś będziesz miała wiele rzeczy za sobą i mało przed sobą. Będziesz może szukała wśród wspomnień jakiegoś oparcia, czegoś, od czego zaczyna się rachubę lub na czym się ją kończy. Będziesz już całkiem inna i wszystko będzie inne, i nie wiem, gdzie będę, ale to nieważne. Pomyśl wtedy, że mogłaś mieć (...) moje sny i głos, i troski, i nie znane mi jeszcze pomysły, i moją niecierpliwość, i nieśmiałość, że w taki sposób mogłaś mieć świat po raz drugi. A kiedy będziesz tali myślała, nieważne będzie, żeś nie umiała czy nie chciała tego mieć. Ważne będzie tylko, że byłaś moją słabością i siłą, utratą i odzyskaniem, światłem, ciemnością, bólem - to znaczy życiem...
 
Milczysz? To dobrze. Nie mów "zapomnij". Nie mów tak. Jesteś przecież rozumną dziewczyną. Więc
gdybym zapomniał, to nie byłbym już ja, bo ty weszłaś we wszystkie moje rzeczy, zmieszałaś się z najdawniejszymi wspomnieniami, doszłaś tam, gdzie nie ma jeszcze myśli, gdzie nie rodzą się nawet sny (...) i gdyby ktoś wydarł cię ze mnie, zostałaby pustka, jak gdyby nigdy mnie nie było (...) Chciałem zapomnieć, ale kiedy patrzałem na błękitną Ziemię, było to, jakbym patrzał na ciebie. Myślałem, że odległość jest za mała, ale to była głupota. Bo ty jesteś wszędzie, gdzie patrzę… Wybacz, nie gniewaj się… ach, co ja mówię. Rozumiesz przecież, dlaczego to wszystko powiedziałem? Nie żeby przekonywać ani wyjaśniać - nie ma w tym nic do wyjaśniania (...) Mówiłem dlatego, bo drzewa tracą i znowu odzyskują liście, bo kamienie, puszczone z ręki, spadają, bo światło ugina się, biegnąc blisko silnych gwiazd, bo lodowce niosą głazy, a rzeki - wodę...
Był sobie jeden cytat o tytułowym diable to na koniec może jakaś pioseneczka? Z diabelskim obrazkiem!

2 komentarze

  1. Przepiękne covery! I uśmiałam się z tymi krewetkami i wstawką z Króla Lwa! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mogę Cię słuchać i słuchać! :D
    Zdjęcia G. i B. są mega <3

    OdpowiedzUsuń