Niepoważny, jestem niepoważny!
"Chodzę sobie całymi dniami
Chodzę sobie mojego miasta ulicami
A wy tak dziwnie się na mnie patrzycie
Tak, ja wiem co o mnie myślicie"
Mam dwadzieścia trzy (prawie) lata i jestem ojcem. I z
doświadczenia wiem, że to jedno zdanie wystarczy, aby ludzie mieli taką, a nie
inną opinię na mój temat. Nawet nie muszę dopowiadać, że mam dwójkę dzieci, a
starsza gwiazda skończyła już trzy lata. Przerażającym faktem jest to, że nawet
monitoring miejski (emerytki w oknach bloków) krzywi się na widok młodych ludzi
z dziećmi. Śmierdzi to dla mnie z daleka hipokryzją, ponieważ zaledwie te trzy,
cztery dekady temu młody model rodziny był jeszcze na porządku dziennym i
nikogo nie dziwił fakt, że dwudziestoletnia dziewczyna bierze ślub i zakłada
rodzinę. W tej kolejności! Zdecydowanie. Jednak nie zamierzam rozprawiać o
krzywych spojrzeniach czy starzejącym się społeczeństwie na świecie. Chciałem
tylko powiedzieć, że jestem dwudziestotrzyletnim ojcem i dojrzałem. W zasadzie
nigdy o tym nie myślałem, ani nie rozprawiałem zbyt wiele nad swoją osobą pod
tym kątem, jednak śmiało mogę powiedzieć, że staję się innym człowiekiem.
Jestem dojrzały jak cholera i chyba po raz pierwszy w życiu mówiąc to sobie
przed lustrem nie czułem się jak kłamca.
Nie jestem za to poważny. Bawi mnie
fakt, jak ludzie bardzo łatwo mylą te określenia. I choć w tym momencie bliżej
mi do melancholika spędzającego wolne popołudnia (to ściema, z dziećmi nie masz
wolnych popołudni, nie z siedmiomiesięcznym szkrabem) na parapecie w oknie z
książką w ręku to tak naprawdę nigdy nie byłem takim człowiekiem. Zawsze
lubiłem odstawiać szopki, a żarty dla gimnazjalistów rodem z programu zDupy
dalej mnie bawią. I szczerze? Nie przeszkadza mi to, że ktoś ma mnie za debila
tylko dlatego, że w piątkowy wieczór postanowiłem wyjść z kumplami do pubu i
wróciłem do domu chwiejnym krokiem. Alkohol jest dla ludzi jak to mawiała moja
nauczycielka biologii w gimnazjum. Faktycznie jestem debilem. Każdy wie, że
tankowanie do trzeciej w nocy kończy się kacem, a łażenie po przęśle na moście
Rocha może skończyć się upadkiem i nie daj… Whisky? (wiara w alkohol na chwilę
obecną wydaje się bardziej normalna niż wiara w kościół pchający się do
polityki) złamanym kręgosłupem. Werdykt? Dorośnij. Kto w twoim wieku (a raczej
sytuacji) odstawia takie rzeczy? No właśnie. Tylko co do cholery oznacza dorośnij?
Znam doskonale swoją sytuację, z pewnością najlepiej z wszystkich otaczających
mnie osób i naprawdę zdaję sobie sprawę, że oglądanie skaczącego i śpiewającego
puddingu na youtubie nie pasuje do wizerunku ojca, ale who cares?
Nikt nie
powiedział mi, że mam być poważny. Mam w końcu dwadzieścia trzy lata, a w
dodatku jestem facetem. Nie spoważnieję pewnie do sześćdziesiątki. Dlatego
często nie rozumiem problemu ludzi, których spotykam na mieście podczas spaceru
z Natalą, albo wypadu na bilard z kumplami. Nie powinieneś być w domu? Albo w
pracy? Masz dzieci przecież. No mam, brawo Einsteinie. Nie zdawałem sobie sprawy, że bycie rodzicem według nie rodziców wiąże się z kamienną twarzą, brakiem poczucia (tego
specyficznego) humoru i pracą przez dwanaście godzin, a przez kolejne dwanaście
zajmowaniem się pociechami. Czy naprawdę tak ludzie w moim wieku wyobrażają
sobie rodzinę? Albo inaczej… Czy ludzie w moim wieku tak wyobrażają sobie ludzi
w moim wieku, którzy mają dzieci? Czym różnię się od trzydziestolatków, którzy
właśnie dostali awans i uznali, że to dobry moment na powiększenie rodziny?
Prócz faktem, że najprawdopodobniej podjęli świadomą decyzję? Ale co z tego?
Pierwsze dziecko jest pierwszym dzieckiem i pomijając to, że mają na pewno
lepszą sytuację finansową niż ja to niczym się nie różnimy. Będą tak samo
trząść dupą jak my na każde kichnięcie, z pewnością choć raz zrobią za ciepłe mleko
i zapomną podać tabletki rano, albo z złości będą mieli ochotę przykleić taśmą smoczek
do rozryczanej buzi brzdąca, żeby przestało w końcu drzeć się i denerwować
sąsiadów. Nie ma bata, żeby było inaczej. To normalne. I całkowicie niepoważne,
ale ludzkie. Nikt jednak nie ma gwarancji, że po trzech latach się nie
rozwiodą, on nie będzie płacić alimentów, a ona nie będzie interesować się dzieckiem,
bo będzie wolała swoje koleżanki. Bo przecież sam rozwód nie jest niedojrzałą
decyzją.
Dzisiaj widzę wiele rzeczy zupełnie inaczej. Nie twierdzę, że się nie
bałem, że nie chciałem uciekać, że się nie kłócimy i że nie ma momentów, w których
mówimy mam dość czy po prostu nie dajemy rady. Ale koniec końców, po
piętnastominutowym gapieniu się w sufit leżąc na kanapie i przeklinaniu Whisky
(czy też Boga), podnosimy się, uspakajamy czerwone jak burak od darcia mordy
dziecko, przepraszamy sąsiadów i prosimy, żeby nie dzwonili na policję, a potem
jedziemy znowu na pełnych obrotach. I tak każdego dnia. Każdego dnia idę do
pracy, opłacam fakturę za Internet co miesiąc i inne rachunki, myślę o
wszystkich kupując słodycze w sklepie. A potem kupuję pastę do zębów, bo o zęby
trzeba dbać, mimo że fluor ma podobno szkodliwe działanie. Odstawiam teatrzyki
z rękawiczek, rajdy po salonie, szklarnie z rzeżuchą pod prysznicem, a przede
wszystkim po prostu jestem. Poza tym nie wyobrażam sobie odejść. Nie po tym
wszystkim, choć jeszcze rok temu oboje widzieliśmy szansę na ucieczkę i
normalność w tej ucieczce, co wiązało się z naszą niedojrzałością. Teraz nie
mógłbym tak po prostu wyjść i zostawić rodziny z zatkanym kiblem, albo kopiącym
prądem tosterem, tak jak oni nie mogliby zostawić mnie wiedząc, że jeżeli nie
zmuszą mnie do zdrowego obiadu to będę żyć samym makaronem i kawą. I co powiemy
dzieciom? I co jeśli będę potrzebować tych dokumentów, o których tylko ona wie,
gdzie egzystują? A co wtedy jeśli ona znowu przylutuje w jakieś auto
wyjeżdżając z parkingu? To takie śmieszne, że w dojrzałości jest tak mało
miejsca na miłość, jednak jeśli spojrzeć na to wszystko z naszej perspektywy to
praktyczność staje się romantyczna.
I szczerze? Mogę się założyć, że jakieś 15%
ludzi w moim wieku nie ma pojęcia, gdzie iść zapłacić rachunek za wodę. 25%
mimo, że pracuje nie potrafi wypełnić PIT-a, 10% pracuje po agencjach, gdzie
nie ma rozmów o pracę, tylko dlatego, że nie umieli sporządzić CV lub wygadać
się na takowej rozmowie, 5% nie wie, że istnieje coś takiego jak mleko w
proszku dla dzieci, a pozostałe 45% nie potrafi wywołać szczerego uśmiechu u
innych. Tak więc mogę kląć, oglądać bajki Disney’a, upijać się i mówić bzdury,
ale nikt nie wmówi mi, że jestem niedojrzały. Bo dojrzałość to nie tylko
postrzeganie świata, nauka nowych umiejętności i pamiętanie o terminach. To
przede wszystkim przyjmowanie na klatę konsekwencji swoich czynów i jeśli ktoś
w wieku trzynastu lat zaczytuje się w Hemingwayu to nie jest dla mnie dojrzały
tylko poważny. Z drugiej strony nie twierdzę, że prześcignąłem swoich
rówieśników, ani że dojrzałem szybciej ze względu na swoją sytuację, choć na
pewno miała ona duży wpływ. Po prostu jestem zdrowo dojrzały jak na
dwudziestotrzyletnią osobę. Chociaż nie wiem czy istnieją jakieś stopnie lub progi takiej dojrzałości. Ktoś jest, albo nie jest dojrzały i koniec. A to
czy taką osobę bawi Bukowski czy koty na deskorolkach to zupełnie inna sprawa. Nie(po)ważna.
2 komentarze
Myślę, że błąd ludzi polega na tym, że dojrzałość kojarzy im się z dobrze płatną pracą, garniturkiem, czytaniem poważnej literatury, niemarnowaniu czasu na dziecinne rzeczy i inne. Tylko się zastanawiam, ile z tego wizerunku "Dojrzałego Człowieka" faktycznie jest dojrzałością (tak, wiem, masło maślane...) Bo jak sam zauważyłeś, owi "dojrzali" ludzie w pewnym stopniu są upośledzeni społecznie i nie potrafią rozwiązać jakiś problemów, które wymagają owej dojrzałości.
OdpowiedzUsuńI cholernie mocno mnie bawi społeczne stwierdzenie, że osoba dorosła powinna spoważnieć (a raczej zgorzknieć) z wiekiem.
No cóż, ja nadal ubolewam nad tym, że nie mieszczę się już w dziecięce ciuszki, bo niektóre naprawdę są urocze... eh.
Może nie tyle co dojrzałość, a dorosłość kojarzona jest z pracą i idealnie ułożonym życiem. A ta dorosłość właśnie z "dojrzałością". To chyba taki skrót myślowy :P Nudni, szarzy i poważni ludzie. Nic więcej :D
Usuń