Islandia czyli kraina Hobbitów.


Z Islandią jest taki problem, że to naprawdę funkcjonuje nieco jak Shire. Może sam kraj nie jest zapomniany przez ludzkość, bo chyba każdy z nas zna Islandię i z pewnością większość osób chciałaby się tam wybrać, ale jeżeli chodzi o jego funkcjonowanie to istna sielanka i dzicz. Nie mam niczego złego na myśli. Po prostu poza Reykjavík kończy się cywilizacja. Tak naprawdę stolica to chyba jedyny zlepek jakichkolwiek ludzi. Gdy spojrzycie na mapę Islandii to sami możecie zauważyć, że w centralnej części kraju nie ma praktycznie żadnych miast, a te, które leżą na wybrzeżach przypominają raczej miasteczka niż jakąkolwiek sieć ulic. Wróćmy jednak do Reykjavík. Nie lubię opisywać tego co widziałem, ponieważ wychodzę z założenia, że żadne słowa nie oddadzą nigdy ogromu wrażenia lub niezadowolenia z odbytej podróży. Po prostu trzeba wziąć plecak, pieniądze (a uwierzcie, że na Islandii wydaje się ich całkiem sporo), wsiąść w samolot i przywieźć swoje cztery litery, aby doświadczyć tego samemu. Oglądanie zdjęć z internetu nigdy nie oddaje tego co tak naprawdę znajduje się na tej wysepce. A znajduje się i to sporo wbrew pozorom. Siedząc w samolocie cały czas myślałem o gejzerach, malowniczych lasach, górach i polodowcowych jeziorach. Przyjeżdżając jednak na miejsce i udając się w pierwszy lepszy park narodowy uznałem, że wyrzuciłem pieniądze w błoto. Na moje to było mniej więcej tak: 

"No super na prawo mamy skałę, na lewo mamy skałę, pod nami skały, wszędzie skały..."

Rozczarowanie jednak szybko minęło. Do klimatu Islandii trzeba przywyknąć i szybko zaadaptowałem się w świecie, który wydawał się zapomniany przez ludzkość. Przerażał mnie jedynie fakt, że w samej stolicy było trudno oddychać, a w innych miejscach wolność wręcz uderzała do głowy. Przerażające jest też to, że to co nas zachwyca w Islandii to właśnie te skały, pustkowie i niezbyt żyzna ziemia.


Warte wspomnienia są jednak małe gesty, kultura i obyczaje oraz funkcjonowanie ludzi mieszkających na Islandii. Zacznę może od samej ludności. Może ja jestem jakiś przewrażliwiony i moje wszechobecne w życiu "nie dotykaj mnie" wpłynęło na taki, a nie inny osąd tej sprawy, ale miałem wrażenie, że ludzie doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że jestem turystą i w ogóle nie pasuję do ich świata. W zasadzie czemu w ogóle o tym wspominam... Od dziecka w jakimkolwiek miejscu bym się nie znalazł to miałem wrażenie, że jestem wytykany wzrokiem. Tak czy inaczej, na Islandii odczułem to samo. Nie mniej jednak ludzie mieszkający w samej stolicy są bardzo czuli i przyjaźni. Kogo by się nie spotkało w jakimkolwiek miejscu przeznaczonym do użytku masowego w celu rozrywki i w jakiś sposób zaimponowało się takiej osobie czy rozbawiłoby się ją to reakcja jest taka sama. Przytulanie. Zaskoczyło mnie to jak dużo osób za proste gesty po prostu się przytula, klepie po ramieniu czy szczerze śmieje. W Polsce tego nie ma, chyba że masz na karku o jedną setkę procentów za dużo. Jeżeli jesteśmy już przy alkoholu to wiedzieliście, że aż do 1985 roku na Islandii był zakaz sprzedaży piwa? Wcześniej zakaz dotyczył każdego rodzaju alkoholu, ale po niedługim czasie wprowadzono zezwolenie na sprzedaż wina tylko dzięki Hiszpanom, którzy zagrozili Islandii, że nie będą kupować od niej ryb, kiedy nie będą mogli eksportować do nich wina. Tak więc nie wyobrażam sobie podróży w jakieś miejsce i nieskosztowania tamtejszych trunków. Islandia nie zaskoczyła mnie jednak niczym nowym, a alkohole pochodzące stamtąd nie zwaliły mnie z nóg. Wciąż pozostaję przy swojej opinii, że najlepsze piwo to tylko w Polsce. Gdyby tak nie było to z pewnością nie znalazłbym chociażby kilku popularnych polskich producentów piwa w Danii, Norwegii, czy na owej Islandii.

Wróćmy jednak do samej cywilizacji. Dróg na Islandii za wiele nie ma, a praktycznie każdego dnia na jakimś pustkowiu pytaliśmy przejezdnych o drogę. Dostanie się do jakiegokolwiek parku narodowego graniczyło czasami z cudem. Wielu mieszkańców śmiało się z nas i pytało się po co my tam właściwie jedziemy. Często słyszeliśmy słowa typu "co z tego, że ładne jak nic tam nie ma". I faktycznie nie było. Widok przypominał krajobraz księżycowy, jednak jak już wspomniałem, trzeba się przestawić, że to właśnie nic tworzy to piękno. Reszta krajobrazu, poruszanie się wzdłuż wybrzeża to istna magia. To jak otwarcie typowego przewodnika albo atlasu gdzie znajdują się tylko wymuskane i odpicowane zdjęcia. Różnorodność widoków zwalała z nóg i nagle ta pierwsza myśl, która dotyczyła dosłownie zlepku słów nic + skała poszła gdzieś w niepamięć.


Byliśmy jeszcze w kilku miastach, które były uznawane za te większe na Islandii, jednak w życiu nie uznałbym ich za ośrodki jakiejkolwiek cywilizacji. Fakt faktem ludności trochę było, było gdzie zjeść i gdzie spać, jednak panujący na ulicach spokój nieco mnie przerażał. Przypominał niedzielne popołudnie w moim Poznaniu. Leniwe Jeżyce, kilka aut i wszystko zamknięte. Nienawidzę tego. Co do samych miast i miejsc... Nazwy ich to dla mnie kosmos, jednak nauczenie się wymowy jakiejkolwiek z nich poprawia człowiekowi nastrój, samouwielbienie i duma skaczą co najmniej o +20, a i znajomym można zaimponować. Jedyne co mi się kojarzy z tymi nazwami to scena z filmu Eurotrip, kiedy jeden z głównych bohaterów poszedł na Vandersex w Amsterdamie i próbował wymówić hasło, które miało go uchronić przed... no cóż. Kto widział ten wie. Przynajmniej dostał fajny, darmowy T-shirt.

Islandia słynie także z słynnego wulkanu, który to swoim beknięciem utrudnił życie wielu ludziom i zatrzymał ich na płytach lotnisk na wiele dni. Pył unoszący się w powietrzu nigdy nie pozwala na wystartowanie samolotu, jednak Islandia zyskała coś czego wcześniej nie miała. Nową atrakcję turystyczną, która trafiła do broszur, tylko dlatego, że utrudniła życie innym osobnikom egzystującym wspólnie na tej planetce. Z pewnością wiele koszulek jest teraz na sprzedaż z owym wulkanem, ja jednak chyba wolę polską wersję takiej koszulki, która swoją historię zaczęła niewinnym tekstem na jednym z popularnych kanałów jutuba. Wracając jednak do Islandii i słów, które pojawiły się gdzieś na początku tekstu... Sielanka i dzicz. Przede wszystkim dzicz. Musicie przyzwyczaić się, że na drodze stoi owca i będzie sobie tak długo stała, aż nie zrozumie, że samochód, który się przez nią zatrzymał, czeka już piętnaście minut, aby zwierzątko ruszyło łaskawie swój zad. W Islandii jest to na co dzień. Nie tylko na zdjęciach. Owce są często strasznie dziwne. Jakby nie widziały człowieka przez rok, albo i więcej. Ptaki latają jak szalone, a wystrzelający gejzer potrafi przyprawić o zawał serca. Oczywiście jeżeli chodzi o gorące źródła jak i o wulkan to wszystko jest zabezpieczone, ale jednak stojąc i czekając pół dnia na kaprys Ziemi, żeby zobaczyć tryskającą szczęściem wodę to człowiek w końcu może zejść. Albo z nudy, albo z zaskoczenia.


O czym warto jeszcze wspomnieć to bagaż. Nie liczcie na to, że pogoda będzie łaskawa. W Norwegii czy Danii może jest. Nawet zima była jakoś łagodniejsza w Danii, a lato całkiem ciepłe w Norwegii. We wrześniu na Islandii krótko mówiąc piździ. I nie ma opcji, żeby nie zabrać rękawiczek. Wieczory są naprawdę chłodne, zwłaszcza na jakiś wybrzeżach czy otwartych przestrzeniach. O swetrach i kurtkach chyba już nie muszę wspominać, prawda?

Jeszcze kilka zdjęć:

2 komentarze